2.11.2014

2. Bolesna prawda.

- Martha, otwórz! - zawołała z kuchni Dorothy Horan, zdejmując z patelni gorącego naleśnika.
       Blondynka leniwie wstała z krzesła i ruszyła korytarzem do drzwi, będąc przekonana, że ujrzy za nimi swojego ojca. Jej serce jakby na chwilę się zatrzymało, kiedy zamiast niego, zobaczyła swoją pierwszą miłość, którą rozpoznała dopiero po chwili. Stała jak wryta, nie wiedząc co zrobić. Z jednej strony chętnie rzuciłaby się mu w ramiona, ale z drugiej czuła do niego ogromny żal. Liam wpatrywał się w nią, a słowa, które układał w głowie przez lata, ugrzęzły mu w gardle i nie chciały wydostać się z ust.
- Liam? - zapytała nie wierząc własnym oczom. Przełknęła nerwowo ślinę. - Teraz mnie odwiedzasz? Po sześciu latach nie odzywania się? - dodała słabym głosem. Nie wiedziała co działo się u chłopaka odkąd tylko opuścił Claydon. Myślała, że świetnie zaaklimatyzował się w Los Angeles i to dlatego nie odpowiadał na listy jej i reszty ich paczki. Już dawno straciła nadzieję, że kiedykolwiek jeszcze go zobaczy.
       Dopiero to rozwiązało blondynowi język.
- Pisałem do was, ale nie raczyliście odpisać - odparł zimnym tonem, lecz przyspieszony oddech zdradzał ból, który nosił w sercu już tyle czasu.
- Och! No co za pech, poczta zgubiła całą naszą korespondencję! - zironizowała. Choć bardzo chciała, nie umiała zapobiec łzom, które zaczynały gromadzić się w jej zielonych oczach. Nie podobał jej się charakter ich rozmowy. Oboje nie chcieli się ze sobą kłócić, lecz jednocześnie nie umieli ukryć odczuwanego żalu i złości.
- Miałabyś choć na tyle przyzwoitości, żeby powiedzieć prawdę.
       Blondynka już otwierała usta, by mu się odgryźć, ale przerwała jej mama.
- Dzieciaki, stop! - zawołała Dorothy pojawiając się w korytarzu. Mogli oszukiwać siebie nawzajem, ale nie ją. Latami przez cienkie ściany mieszkania słyszała nocne rozmowy jej dzieci, które nie mogły przestać zastanawiać się czemu Liam nie daje znaku życia. Sama nie widziała chłopaka przez ponad pięć lat, ale kiedy tylko spojrzała w jego brązowe oczy, zauważyła w nich cierpienie. Niemożliwe by było udawane. A wtedy pozostawało już tylko jedno rozwiązanie. Luisa. - Liam, powiedz mi, zanosiłeś swoje listy na pocztę sam? Jesteś pewien, że w ogóle zostały wysłane?
       Te dwa pytania sprawiły, że wreszcie zrozumiał, czemu jego matka tak chętnie zawoziła jego listy na pocztę. Mimo wszystko nie mógł uwierzyć, że to prawda. Nie raz przeszło mu to przez myśl, ale nie brał tego nawet pod uwagę, bo jak matka mogłaby zrobić coś takiego własnemu dziecku? Przecież widziała jak cierpiał! Chyba, że była ślepa. Spojrzał na Marthę i nabrał pewności, że nie kłamała. Tak samo jak on, została oszukana. Ogarnęło go ogromne poczucie wstydu. Przyjechał tu i zaczął ich rozmowę od robienia wyrzutów, podczas gdy to Luisa była źródłem całego zła, jakie go spotkało. Przez chwilę wpatrywał się tępo w stojącą przed nim dziewczynę, po czym zakrył dłońmi twarz.
- Przepraszam - powiedział szybko, wychodząc na zewnątrz. Biegiem udał się do swojego auta i oparł głowę o kierownicę ciężko oddychając. Sam nie wiedział co było gorsze. Lata niewiedzy, czy bolesna prawda. Gdyby stracił przyjaciół z ich winy, cóż... musiałby pogodzić się z faktem, że po prostu nie chcieli go znać, ale to, że rozdzieliła ich Luisa, mimo, że żadne z nich tego nie chciało, było dla chłopaka nie do zniesienia. Gdyby nie ona, kto wie, może wróciłby tu już kilka miesięcy temu, a więź ich przyjaźni pozostałaby nienaruszona? Teraz jednak wszystko było stracone. Mógł odwiedzić wszystkich dawnych przyjaciół po kolei, ale zapewne pękłoby mu serce, słuchając jak opowiadają o wszystkich ważnych rzeczach, które przeżyli, kiedy jego przy nich nie było. Z pewnością się od niego odzwyczaili, lecz jemu nigdy się to nie udało. Zaakceptowali życie bez występującej w nim postaci Liama Payne'a, podczas gdy on nie potrafił o nich zapomnieć. Miał ochotę przekręcić kluczyk w stacyjce, wrócić na lotnisko i lecieć na drugi koniec świata, gdzie nikt go nie znał.

      Dorothy poczuła zapach spalenizny i pędem wróciła do kuchni, zostawiając w korytarzu wpatrującą się w drzwi córkę. Martha stała przez chwilę w miejscu, po czym wyszła na zewnątrz, nie będąc pewna czy to, co przed chwilą się stało, nie było jedynie wytworem jej wyobraźni. Wątpliwości odeszły, kiedy zobaczyła granatowy chevrolet, w którym siedział wyraźnie załamany Liam. Doskonale pamiętała ogromny ból, jaki czuła, gdy odszedł, ból, który tak naprawdę nigdy jej nie opuścił, ale ona miała Nialla, Annie, Zayna, Harry'ego, Louisa... co miał czuć Liam, który pozostał sam w zupełnie obcym mieście, przekonany, że opuścili go wszyscy przyjaciele? Najwyraźniej nie mógł się z tym pogodzić, skoro pokonał tyle kilometrów, żeby się z nimi skonfrontować. Podeszła do auta i weszła do niego od strony pasażera. Dopiero trzask zamykanych drzwiczek sprawił, że Liam podniósł głowę z kierownicy. Po masce, jaką przybrał wchodząc do domu, teraz nie było żadnego śladu. Marthę aż zabolał jego widok. Mimo tak długiego braku kontaktu, jego cierpienie nadal było również jej cierpieniem.
- Skoro już pokonałeś ocean żeby się tu dostać, to może wpadniesz na kolację, hmm? - zaproponowała próbując się uśmiechnąć.
- Ja... - zaczął - nie wiem, Martha, nie chcę wam znowu mieszać w życiu - odpowiedział, nie mogąc patrzeć w jej oczy.
       Dziewczyna westchnęła i wyszła z samochodu, po czym otworzyła go z drugiej strony.
- Nie gadaj głupot, tylko chodź - uśmiechnęła się.
       Liam przez chwilę się jej przyglądał, po czym posłusznie wyszedł z auta i ruszył za blondynką, która prowadziła go w stronę domu. Przez moment bił się z myślami. Wiedział, że jego zachowanie było żałosne, ale złapał Marthę za rękę, pociągnął, by odwróciła się do niego twarzą i mocno ją przytulił. Bał się, że go odepchnie lub wyzwie od wariatów, ale jedyne co zrobiła, to wtuliła się w jego ciało jeszcze mocniej. Miała wrażenie, że zaraz ją udusi, ale była tak szczęśliwa z powodu jego powrotu, że w tej chwili byłaby w stanie nawet oddać za to życie. Przymknęła oczy, czując na szyi jego ciepły oddech, kiedy położył głowę na jej ramieniu. Zmienił się przez miniony czas, ściął włosy, urósł, a przez materiał jego koszuli, czuła mięśnie, nad którymi z pewnością pracował, ale wewnątrz był tym samym wrażliwym Liamem. Jej Liamem.
- Strasznie za tobą tęskniłem - wyznał szeptem, z trudem powstrzymując się od płaczu.
- Ja za tobą też, Liam - odpowiedziała równie cicho. Uśmiechnęła się, ale jednocześnie przymknęła oczy, przez co po jej policzkach potoczyły się łzy.

       Po zjedzonej kolacji, usiedli razem w salonie. Dorothy zostawiła ich samych, mimo że chętnie sama porozmawiałaby z Liamem. Niegdyś traktowała go jak własnego syna, ale wiedziała jak tęskniła za nim Martha i należała im się chwila spokojnej rozmowy. Wierzyła, że jeszcze nie raz trafi jej się okazja by posłuchać co działo się z blondynem przez ostatni czas.
- Sprzedajesz dom? - zapytała Martha, próbując nie dać po sobie poznać, jak bardzo jej z tego powodu przykro. Babcia Liama bardzo ją lubiła i nie pozwalała synowej zachowywać się wrogo wobec przyjaciół jej wnuczka, dlatego podczas, gdy starsza pani była w domu, dziewczyna nie czuła się tam jak intruz i często tam bywała. Zrobiło jej się niesamowicie smutno, kiedy podczas posiłku mężczyzna wspomniał o sprzedaży, dlatego teraz chciała się upewnić, czy to, co usłyszała było prawdą.
- Nie wiem. Nie sprzedałem go, kiedy wyjeżdżałem, bo zamierzałem tu wrócić i w nim zamieszkać. Wczoraj byłem pewien, że mój powrót tutaj jest bezsensowny, a dziś już nic nie wiem. Kompletnie nie myślałem o domu, kiedy zamawiałem bilety do Anglii, ale nie chciałem wspominać matce o tym, że chcę się spotkać z wami i wymyśliłem sobie, że sprzedam dom, bo przecież i tak nie jest mi tu potrzebny - powiedział smutnym tonem.
- Myślałam, że kiedy stąd wyjedziesz, wasze relacje się poprawią, bo to głównie przez nas się sprzeczaliście, ale widzę, że się myliłam - odpowiedziała wpatrując się w czerwony kubek z herbatą, który trzymała w dłoniach.
- Wierzysz w cuda? - wymusił uśmiech. - Nadal mam wrażenie, że podmienili mnie w szpitalu.
       Ku zaskoczeniu ich obojga, nadal świetnie im się rozmawiało i nie dostrzegali w sobie nawzajem żadnych większych zmian. Szczególnie zadziwiony tym faktem był Liam. Był pewien, że stał się odludkiem przez te lata, że nie potrafił już z nikim szczerze rozmawiać, tymczasem siedział obok dziewczyny, której nie widział masę czasu, gotów podzielić się z nią każdą dręczącą go myślą.
- A jak ci się żyje w L.A.?
- Beznadziejnie. - Westchnął. - Skończyłem tam studia i teraz pracuję w firmie ojca, ale nie mam tam nikogo bliskiego. Na dodatek matka nasyła na mnie Amandę, która jest jak wrzód na tyłku i nawet ostatnio proponowała mi ślub, choć doskonale wie, że nie czuję do niej za grosz sympatii. To koleżanka mojej matki.
- Słucham? - zapytała Martha krztusząc się herbatą. - To ile ona ma lat? - zapytała z przerażeniem.
- Dwadzieścia cztery, ale wiesz, mają podobne poglądy i zainteresowania, rozumiesz, najdroż.... - zaczął, ale przerwał, kiedy jego oczy przez zupełny przypadek natrafiły na przedmiot stojący na szafce znajdującej się za fotelem Marthy. Jak w transie sięgnął po ramkę ze zdjęciem ślubnym, na którym szybko rozpoznał Nialla i Annie. Serce ponownie zaczęło mu bić szybciej, kiedy uświadomił sobie, że ominął go ślub najlepszego przyjaciela. - Boże... - powiedział cicho, przyglądając się fotografii.
       Martha, która do tej pory siedziała na kremowym fotelu ułożonym prostopadle do kanapy tak, by miała lepszy widok na blondyna, teraz przesiadła się obok niego i położyła dłoń na jego ramieniu.
- Zaprosili cię, ale domyślam się, że zaproszenie skończyło podobnie jak nasze listy.
       Mężczyzna nie odpowiedział. Oddał przedmiot dziewczynie i zakrył dłońmi twarz. Kolejny cios.
- Nie martw się, przynajmniej chrzciny cię nie ominą - powiedziała z radością blondynka, próbując go pocieszyć.
- Słucham?! - zapytał zszokowany. - Oni mają dziecko? Przecież Annie jest w twoim wieku, ile ona miała lat, jak wzięli ślub?! - W trakcie wypowiadania tych słów, w jego sercu rodziła się coraz większa nienawiść wobec rodzicielki. Ile jeszcze mu odebrała?
- Mają dziecko w drodze, ślub wzięli rok temu po czterech latach bycia razem, a Annie miała wtedy niecałe dwadzieścia lat.
- Rany boskie, ktoś jeszcze przez ten czas tak zaszalał? - zapytał żartobliwym tonem, lecz wykorzystał to, by dyskretnie dowiedzieć się, czy aby Martha jest nadal panną. Sam nie wiedział czemu tak się tym martwił. Przecież młodzieńcza miłość odeszła już dawno temu, ale jednak czuł, że takiej nowiny jego serce by nie zniosło.
- Tylko oni - odpowiedziała śmiejąc się z jego reakcji. Był to idealny moment, by wspomnieć o zaręczynach z Ivem, ale coś kazało jej to przemilczeć. Oczywiście zamierzała mu o tym powiedzieć, ale nie teraz.
- A co u ciebie? - zapytał spoglądając w jej oczy.
- W gruncie rzeczy niewiele się zmieniło, poza tym, że pracuję w bibliotece, no i teraz mam cały pokój dla siebie - szeroko się uśmiechnęła.
- Zapuściłaś grzywkę - powiedział szybciej niż pomyślał.
- Tak, racja. Skoro rozmawiamy o takich szczegółach, mam też nowe okulary.
- I psa - dodał przypominając sobie zwierzaka, który nieźle go obszczekał, kiedy pojawił się na podwórku Horanów.
- Tak! Pokazać ci Nalę? - zaproponowała, odstawiając kubek na szafkę.
- Pewnie.
       Wyszli na zewnątrz i Martha zaprowadziła Liama do kojca, gdzie trzymała Nalę. Wypuściła ją, żeby pobiegała, lecz ta wolała rzucić się na blondyna próbując polizać go po twarzy.
- Jezu! - zawołał, kiedy pies prawie go przewrócił. Pogłaskał go po puszystej sierści, próbując delikatnie go od siebie odsunąć. - Jaka to rasa?
- Owczarek niemiecki - odpowiedziała uśmiechnięta blondynka, a Nala, na dźwięk głosu właścicielki, oderwała się od Liama i pognała w jej stronę.
       Blondyn wlepił wzrok w bawiącą się z Nalą Marthę, uświadamiając sobie jak bardzo brakowało mu jej uśmiechu. Była to jedna z rzeczy, które uwielbiał w niej najbardziej. Jak mógł o tym zapomnieć?
- Na długo przyjechałeś? - zapytała wyrywając go z zamyślenia.
- Już masz mnie dosyć?
- Och, przecież wiesz, że nie. Nawet jeszcze nie do końca uwierzyłam, że naprawdę tu jesteś.
      Westchnął.
- Nie wiem. Myślałem, że to wszystko potoczy się inaczej. Najchętniej w ogóle nie wracałbym do L.A - odpowiedział szczerze, wpatrując się w ziemię.
- To nie wracaj. - Ułożyła usta w szerokim uśmiechu.
       Liam go odwzajemnił, jednocześnie się śmiejąc. Choć musiał przyznać, że zrobiło mu się miło na myśl, że chciała by został.
- Mówię, serio. Liam, jeżeli jest ci tam tak źle, to przecież masz tu mieszkanie, masz nas, a pracę zawsze możesz zmienić. - Sama nie do końca wierzyła, że to powiedziała, ale dzięki temu chłopak naprawdę zaczął się nad tym zastanawiać.
- Myślę, że to zbyt poważna decyzja, by podjąć ją w ciągu kilku sekund - odpowiedział, ale już w tamtym momencie był bardziej 'za' niż 'przeciw'. Po raz pierwszy od pięciu lat czuł się naprawdę szczęśliwy i wolny od uciążliwych myśli... ponownie miał kogoś, kto zawsze był wobec niego szczery i komu mógł się zwierzyć ze wszystkiego.

- Rany, już ta godzina?! - zapytał Liam z niepokojem patrząc na wyświetlacz komórki, który wskazywał, że jest już prawie dwudziesta pierwsza. Trzy godziny minęły w błyskawicznym tempie, kiedy to wspominał z Marthą dawne czasy... jak wymykał się w środku nocy do ich domu i grali w chińczyka lub państwa miasta. Zwykle tylko we dwoje, bo Niall najzwyczajniej w świecie już spał. Jak prosił matkę blondynki, by pozwoliła jej wyjść z nim na spacer, kiedy już dawno zapadł zmrok, lub jak wymyślali z Niallem najgłupsze pomysły, byleby tylko spotkać się w tajemnicy przed Harrym, Lou i Zaynem, a potem kręcili co zrobić, żeby Liam znalazł się sam na sam z Marthą, a Niall z Annie.
- Och, nie jest znowu tak późno - odpowiedziała blondynka.
- Może nie, ale muszę sobie znaleźć jakiś hotel i wiesz... już w sumie dawno powinienem być w drodze.
- Nie odwiedzisz Nialla? - zapytała nieco zaskoczona.
- Chyba nie mam siły się z nim dziś kłócić - odpowiedział, przypominając sobie jak wyglądało jego powitanie z Marthą.
- Mogę zadzwonić...
- To nie po męsku. Powinienem to załatwić sam - westchnął, choć tak naprawdę chętnie przystałby na propozycję dziewczyny.
- Kiedy ostatnim razem wspomniałam mu o tobie, powiedział, że powyrywa ci nogi z tyłka. Może nie będzie tak źle, ale wiesz jaki jest uparty, pewnie nawet nie będzie chciał z tobą gadać - powiedziała szczerze. Nie chciała, by jej brat przywitał chłopaka w sposób, w jaki zrobiła to ona i by po raz kolejny musiał tłumaczyć to, czego tak naprawdę sam nie rozumiał..
- Może jednak skorzystam.
- Okay, to zostań jeszcze chwilę, a ja zadzwonię.
- Dzięki, ale chciałem jeszcze wpaść do babci na cmentarz, więc już pojadę.
- Jak wolisz. Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy - uśmiechnęła się, prowadząc blondyna do drzwi.
- Jeśli masz ochotę, oczywiście - odwzajemnił uśmiech. - Do zobaczenia.
       Patrzyli na siebie chwilę, po czym w tej samej chwili przybliżyli się do siebie, aby przytulić się na pożegnanie. Martha przymknęła oczy, wdychając w płuca zapach perfum Liama. Nie umiała określić tego słowami, ale jego uścisk sprawiał, że czuła się naprawdę wspaniale, a lata rozłąki, że teraz odczuwała to jeszcze mocniej. Jakby dawał jej wszystko, czego potrzebowała... poczucie bezpieczeństwa, ciepło. Nikt inny nie potrafił jej tak przytulić, nawet Ivo, wydawało się to tak naturalne, jak oddychanie. Jakby byli dwoma idealnie do siebie pasującymi puzzlami, które zostały ze sobą złączone na samym końcu układanki. Żadnemu z nich nie spieszyło się do tego, by się od siebie odsunąć, dlatego trwali w tym uścisku dłuższą chwilę, zadowoleni z własnego towarzystwa. Jednak w sercu Marthy ponownie zrodził się lęk, że po kilku dniach, może tygodniach, chłopak znów odejdzie, a on podobnie jak sześć lat temu czuł, że nie będzie w stanie jej opuścić i tym razem wiedział, że nic nie jest w stanie go do tego zmusić.

       Annie siedziała na kolanach swojego męża i była właśnie w trakcie rozpinania jego koszuli, kiedy rozdzwonił się jej telefon.
- Nie odbieraj - wymruczał niezadowolony Niall, całując jej szyję. Przyciągnął ją do siebie, próbując tym samym uniemożliwić jej sięgnięcie przedmiotu.
- To Martha - powiedziała po tym, jak z trudem chwyciła komórkę.
- Ona to zawsze wyczuje moment - odpowiedział zirytowany kładąc się na łóżku. - Tylko, proszę, spław ją szybko.
       Szatynka posłała mu srogie spojrzenie i przejechała palcem po wyświetlaczu.
- Słucham - powiedziała wesoło do telefonu.
- Jest tam Niall?
- No, jest - odpowiedziała zaskoczona podekscytowanym tonem głosu Marthy. Nawet, kiedy mówiła jej o zaręczynach z Ivem, nie wydawała się taka szczęśliwa.
- Weź na głośnik.
       Annie, nie pytając o nic, wykonała polecenie i odłożyła telefon na poduszkę. Sama położyła się obok Nialla, który automatycznie objął ją ręką.
- Już? - zapytała Martha
      Blondyn głośno westchnął.
- Rozumiem. Słuchajcie, Liam przyjechał i... - zaczęła, ale brat niemal natychmiast jej przerwał.
- Nie obchodzi mnie to - odpowiedział szybko. Nadal bolało go to, że przyjaciel nie odzywał się do niego przez tyle lat i nie przyjechał nawet na jego ślub.
- Niall, ale to nie tak jak myśl...
- Ja wiedziałem, że tak będzie! Przyjedzie, a ty od razu rzucisz mu się w ramiona, ale ja nie zamierzam! - Sięgnął po komórkę, zamierzając się rozłączyć, ale szatynka złapała jego rękę, uniemożliwiając mu to.
       Wiedziała, że był zły na Liama, i mimo, że starał się to przed nią ukryć, widziała, że za nim tęsknił. Skoro sam był zbyt uparty, by wysłuchać Marthy, musiała mu w tym pomóc.
- Przyjechał i... - zaczęła, ale brat ponownie jej przerwał.
- Bla bla bla bla bla bla - Robił wszystko by ją zagłuszyć, aż Annie zakryła mu usta ręką, jednak niewiele to pomogło.
       W końcu ugryzła go w ramię.
- Ała! - krzyknął.
- Zamknij się, kochanie - powiedziała całując go w policzek.
       Mężczyzna niechętnie zamilkł, zły na żonę. Gdyby nie była w stanie błogosławionym, pewnie wywołałby kłótnię, jednak w tej sytuacji nie chciał jej denerwować i musiał wysłuchać siostry. Zaraz jednak uświadomił sobie jak wielką głupotę by popełnił. Wraz ze słowami Marthy, ulatywała z niego cała złość, jaką czuł wobec Liama przez ostatni czas, a na jej miejscu pojawiało się współczucie. Kurczowo ściskał rękę Annie, szukając w niej wsparcia, a ona mocno wtuliła się w jego ciało, próbując sprawić by poczuł się lepiej, choć jej samej też było ciężko. Dla niej Liam również był ważny, lecz niewątpliwie Niall przeżywał jego powrót o wiele mocniej, w końcu był jego najlepszym przyjacielem.
- Przyjedzie tutaj? - zapytał zachrypniętym głosem.
- Tak, niedługo powinien się u was pokazać, chyba, że nie rozczyta adresu. Byłam bardzo poruszona, kiedy go pisałam.
- Właściwie to czemu ty do nas dzwonisz, a nie on nam to mówi? - zapytał blondyn, który już nie mógł doczekać się odwiedzin przyjaciela.
- Bałam się, że spełnisz swoje groźby, nie chciałabym, żeby Annie została sama z dzieckiem, podczas, gdy ty będziesz siedział w więzieniu - zażartowała, tym samym poszerzając uśmiech, jaki widniał na twarzy jej brata od dobrej chwili.
- Tylko, proszę, powiedz, że nie żartujesz.
- Nie, Niall - odparła spokojnie. - Liam naprawdę jest w Claydon, pojechał teraz do babci na cmentarz, a nie był u niej od dawna, więc chyba zdążycie dokończyć to, co wam przerwałam - zaśmiała się ponownie. Dzięki Liamowi była dziś do tego bardzo skłonna.
- A skąd ty... - zaczął zszokowany nie mogąc dokończyć pytania
- Znam cię lepiej, niż myślisz, braciszku!
       Annie zaśmiała się widząc jak Niall wybałuszył oczy.
- Wcale nie. Cześć.

       Liam zaparkował samochód pod bramą wybudowanego na wzgórzu cmentarza i ruszył w jego stronę. Obawiał się, że zapomniał położenie miejsca, gdzie pochowana była jego babcia, bo nie miał zbyt wielu okazji by tu bywać. Przeprowadzili się dwa miesiące po jej śmierci, lecz bez trudu znalazł nagrobek z wyrytym na nim imieniem i nazwiskiem Rose Payne. Lewy kącik ust Liama, niemal sam powędrował ku górze, kiedy ujrzał wiązankę kwiatów na zadbanym grobie. Bał się, że pod jego nieobecność, nikt nie zatroszczy się o pomnik jego babci, ale wyraźnie było inaczej. Był niemal pewien, że jest to zasługa jego przyjaciół, a w szczególności Marthy. Uwielbiała jego babcię, a babcia kochała jego przyjaciół, jak własne dzieci. Zawsze pragnęła mieć ich dużo, ale niestety urodziła tylko jednego syna. Kolejna ciąża skończyła się poronieniem, które odebrało wszelkie nadzieje na powiększenie rodziny. Była tym bardzo zawiedziona, lecz wierzyła, że James wynagrodzi jej to we wnukach i owszem jej syn tego pragnął. Niestety, nie Luisa. Stanowczo sprzeciwiła się posiadaniu więcej niż jednego dziecka, a James nie zdołał zmienić jej zdania. Rose była jednak bardzo dumna z wnuczka i jego podejścia do życia, z tego, że nie dał sobie wmówić poglądów jego matki. Była szczęśliwa, kiedy z zachwytem opowiadał o Marthcie. Bała się, że będzie podobny do Luisy, dlatego była niesamowicie zadowolona widząc, że miał o wiele lepszy charakter niż którekolwiek z jego rodziców. Sprawiał jej radość, przyprowadzając do domu przyjaciół, mimo dezaprobaty matki, a Liam przez całe życie miał tego świadomość. Babcia była jego lepszą mamą i tęsknił za nią niesamowicie. Nigdy go nie zawiodła i wierzył, że czuwała przy nim nawet po zakończeniu jej ziemskiego życia. Może czuła, że Luisa skorzysta z awansu od razu po jej śmierci i będzie chciała sprzedać jej dom? Może wiedziała, że będzie kombinowała ze sprzedażą? Jeszcze gdy żyła, Luisa próbowała przenieść rodzinę do L.A., lecz Rose na to nie pozwoliła. Owszem ona i James mogli wyjechać, ale Liam chciał zostać i babcia zapewniła go, że dopóki żyje, nie pozwoli zabrać chłopaka do USA, jeśli sam tego nie chce. Gdyby nie ona, nie miałby po co tu wracać. Może chciała mieć pewność, że w razie przeprowadzki, chłopak po jakimś czasie i tak będzie musiał tu przyjechać. Nie ufała Luisie.
       Liam zaczął zastanawiać się, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby babcia nadal żyła. Nie wyjechałby stąd, to było pewne. Kto wie, może podobnie jak Niall tworzył z Annie kochające się małżeństwo, po latach związku byłby teraz mężem Marthy i prowadził z nią szczęśliwe życie? Owszem, była też opcja, że rozstaliby się po dwóch tygodniach, ale do cholery, miał prawo sam się o tym przekonać!
- Babciu, czemu odeszłaś? - zapytał cicho próbując powstrzymać łzy, przekonany, że gdyby nie umarła, byłby szczęśliwy. Nie musiałby przeżyć prawie sześciu lat w odizolowaniu od ludzi, których kochał. Nie musiałby teraz starać się odbudować przyjaźni, o którą przecież z całych sił próbował dbać. Nie czułby się obco w jedynym miejscu, które śmiał nazwać domem.
       Nie cierpiałby teraz, gdyby tu była.

~*~
Popieprzyłyśmy terminy rozdziałów całkiem, ale nie mogłam przejść obojętnie po wczorajszym seansie Anialla :')

2 komentarze:

  1. Jak dobrze, że wchodzę tutaj codziennie (to wcale nie jest ,,najczęściej używana strona'' według mojej przeglądarki)! Powinnam Cię zamordować za brak informacji (znów.......!), ale jestem tak szczęśliwa, że nie potrafię! Czytałam, czytałam i z każdym przesunięciem w dół ze strachem zerkałam, czy to jeszcze nie koniec. Aż w końcu nastąpił, więc przewinęłam z powrotem na początek. UWIELBIAM TO! KOCHAM! UBÓSTWIAM! Liam jest taki prawdomówny i otwarty wobec Marthy, a ona taka martowata, że mu nie wyjawiła zaręczyn. Nie mogę się doczekać konfrontacji Liam-Ivo. To dopiero będą emocje! Dobrze, że sprawa z listami wyjaśniła się tak szybko. Niemniej jednak każdy z nich ma swoje życie, ale jestem pewna, że przyjazd Liam zmieni je wszystkie diametralnie! Ale wiesz co? Kawałek z grzywką mnie ZWALIŁ Z NÓG. Będę się nim jarać forever :') Poza tym to takie w stylu Nali, że go prawie przewróciła! Hahahaha :D Jejciu, Calgon to najpiękniejszy prezent, jaki ktokolwiek mógł komukolwiek podarować. Jestem taką szczęściarą! Tylko wiesz co, jest jeden minus. Że każdy rozdział ma swój koniec i trzeba czekać na następny!!!!!!! :'c

    OdpowiedzUsuń
  2. Bolesna prawda to uderza człowieka, jak rozdział się kończy i zapala się lampka ''za dwa tygodnie''. okrutne

    OdpowiedzUsuń