Zanim blondynka zdążyła otworzyć usta by odpowiedzieć, bratowa się rozłączyła. Ciężko westchnęła, ale zaraz na jej twarzy pojawił się uśmiech, bo rozzłoszczona Annie była niepodważalnym dowodem na to, że ich wczorajsza wieczorna rozmowa odbyła się naprawdę. Liam naprawdę przyjechał, naprawdę ją odwiedził, Annie naprawdę wypytywała ją o szczegóły, a teraz naprawdę była na nią zła. Wszystko było naprawdę.
Zwlokła się z łóżka z nieco większym entuzjazmem niż zwykle i zaczęła przygotowywać się do wyjścia do pracy.
Po dwudziestu minutach pojawiła się w kuchni, gdzie oprócz swojej mamy zastała Ivo siedzącego przy stole i pijącego herbatę, zrobioną przez Dorothy parę chwil temu.
- Hej! - przywitała go z uśmiechem i lekko pocałowała, gdyż nie przepadała za okazywaniem sobie uczuć w towarzystwie innych ludzi, a już szczególnie przy mamie, która właśnie kręciła się przy kuchni i kończyła robienie kanapek.
- Cześć. Masz coś przeciwko temu bym odwiózł cię do pracy? - zapytał uśmiechając się do niej.
- Pewnie, że nie, a z jakiej to okazji przyjeżdżasz do mnie z samego rana?
- Jadę dziś na jakieś beznadziejne szkolenie, które będzie trwało dwa tygodnie, a chciałem się jeszcze z tobą spotkać. Dzwoniłem wczoraj, ale nie odbierałaś - powiedział, próbując ukryć wyrzut w głosie. Nie wspomniał narzeczonej o tym, że chciał jej zrobić niespodziankę i przyjechał pod jej dom wczoraj wieczorem... tyle, że zastał ją przytulającą się do jakiegoś mężczyzny i mimo, że siedział w aucie dobrych kilkanaście metrów dalej, był niemal pewien, że łączyło ich jakieś silniejsze uczucie. Zwłaszcza, że dziś przybył do jej domu wczesnym rankiem, kiedy jeszcze spała. Chciał ją obudzić, ale usłyszał, jak krzyczy przez sen by Ian bądź Liam jej nie zostawiał, więc zrezygnował i wrócił do kuchni, zamierzając tam na nią poczekać.
- Przepraszam, zapomniałam oddzwonić! - powiedziała z prawdziwą skruchą, bo rzeczywiście wypadło jej to z głowy. - Annie do mnie dzwoniła, pokłóciła się z Niallem i wiesz... - przerwała, kiedy przed nosem mignęła jej ręka mamy, która ustawiła przed nimi talerz z kanapkami.
- No nie! Ona jest w ciąży, on jej nie może denerwować, muszę sobie z nim koniecznie porozmawiać! - powiedziała Dorothy z oburzeniem, nie mogąc powstrzymać się przed wygłoszeniem swojej opinii.
- Mamo, oni sami o siebie zadbają - odparła z przekonaniem, jednocześnie próbując wybić rodzicielce pomysł ze zganieniem Nialla, bo przecież jej kłamstwo wyszłoby wtedy na jaw. - Zresztą już się pogodzili, dzwoniłam do Annie parę minut temu.
- Przecież rozmawiałyście późnym wieczorem, kiedy się mieli pogodzić? - Podważyła, jak jej się wydawało, kompletnie nielogiczną teorię córki.
- Nocą - odpowiedziała opryskliwie, tym samym uciszając mamę. Kobieta ciężko westchnęła i wyszła z pomieszczenia kiwając z dezaprobatą głową.
- Para idealna się pokłóciła? - zapytał blondyn, nie do końca wierząc dziewczynie. Gdyby nie widział wczoraj przed jej domem tego cholernego chłopaka, z pewnością nie wątpiłby teraz w jej słowa, w końcu nawet Niallowi i Annie zdarzały się sprzeczki, jednak w tej sytuacji nie był pewien, czy mówiła prawdę.
Dziewczyna z westchnięciem sięgnęła do kieszeni spodni i wyjęła z nich komórkę. Odszukała w urządzeniu spis połączeń i pokazała narzeczonemu.
- Przecież ci wierzę - bronił się - po prostu to dziwne zjawisko.
Martha kiwnęła jedynie głową. Widziała jak chwilę temu wpatrywał się w wyświetlacz komórki, po czym w jego niebieskich oczach pojawił się cień wyrzutu sumienia. Mimo to, nie chciała się z nim sprzeczać, nie teraz, tuż przed jego wyjazdem, poza tym... w końcu go okłamała...
Po przebudzeniu Liam musiał dłuższą chwilę przekonywać samego siebie do podniesienia powiek. Nadal nie dowierzał, że wczorajszy dzień naprawdę miał miejsce. Uśmiechnął się widząc wnętrze nieznanego mu pokoju. Najwyraźniej nie był używany przez domowników, gdyż nie stało w nim zbyt wiele mebli. Jedynie łóżko, mała etażerka, biurko, krzesło i pusta szafa, którą ubiegłego dnia Niall pozwolił mu zagospodarować. Zamierzał to zrobić jutro. Sen nieco orzeźwił jego umysł, a będąc pod prysznicem Liam ułożył sobie w głowie plan na najbliższy czas. Musiał zorientować się w jakim stanie jest jego dom i zapewne wynająć firmę do remontu, a potem zająć się odnawianiem kontaktu z przyjaciółmi. Musiał również zadzwonić do ojca, by szczerze z nim porozmawiać, lecz na razie musiał z tym poczekać, bo w Stanach był właśnie środek nocy.
Po zjedzeniu śniadania, Liam wyszedł z mieszkania, chowając do kieszeni klucze od domu Horanów. Musiał przyznać, że zrobiło mu się miło, kiedy Niall mu je wręczył i nie wydawało się, by miał przed tym jakieś opory. Owszem, może i uważał, że musi tak postąpić, by Liam mógł swobodnie poruszać się po mieście, bez obaw, że wracając zastanie zamknięte drzwi, ale i tak się cieszył, bo wyglądało na to, że Niall, mimo wszystko, nadal mu ufa.
Przemierzał Claydon szukając jakichkolwiek zmian, które zaszły tu przez ostatnie lata. Znalazł ich niewiele, kilka budynków zostało przemalowanych, parę sklepików upadło, a na ich miejscu powstały nowe przedsiębiorstwa. Jednak miejsce nadal pozostawało nieodkryte przez turystów, dzięki czemu wydawało się spokojne, ciche i przyjazne. Był mile zaskoczony, kiedy spotkał, wychodzącą właśnie ze sklepu mięsnego, nauczycielkę, która uczyła go w liceum muzyki i powitała go z szerokim uśmiechem na ustach. Co prawda nie była zadowolona, kiedy powiedział jej, że zaprzestał rozwijania swojej pasji i stał się rozsądnym biznesmenem, ale była zbyt mocno uradowana z powodu jego przyjazdu by go za to zganić. Musiał jej opowiedzieć o L.A. i niestety musiał ją również okłamać, kiedy zapytała o jego kontakty z dawnymi przyjaciółmi. Powiedział, że ich przyjaźń nie jest tak silna jak kiedyś, ale nadal świetnie mu się z nimi rozmawia. Zaraz po tym ją pożegnał, bo nie lubił kłamać i bał się, że im dłużej będzie z nią rozmawiał, tym więcej kłamstw wypowie, aż w końcu sam się w nich pogubi. Na odchodne poradziła mu, by znów zaczął tworzyć muzykę, bo szkoda zmarnować taki talent. Kiwnął głową jednak jego oczy jasno mówiły, że nie zamierza jej posłuchać.
Kilkanaście minut później stał już pod drzwiami swojego domu. Sam nie wiedział czemu, ale denerwował się i naprawdę długą chwilę grzebał w kieszeniach spodni zanim wreszcie odnalazł właściwe klucze. Wypuścił je z rąk i upadły na werandę, a kiedy się po nie schylił, miał problemy z ich podniesieniem. W końcu drżącymi dłońmi wsadził klucz w zamek i otworzył drzwi. Zatrzymał w płucach powietrze, kiedy jego oczom ukazał się zakurzony, zupełnie pusty korytarz. Owszem wiedział, że jego rodzice po wyjeździe sprzedali meble, gdyby je zostawili, pewnie i tak ktoś by je ukradł, lecz i tak opustoszałe wnętrze mieszkania było dla niego szokiem. Szyby w oknach kuchni były rozbite, a potłuczone szkło było jedynym, co pokrywało podłogę pomieszczenia. Jego serce biło coraz szybciej, kiedy obchodził dom, aż w końcu znalazł swój pokój znajdujący się na końcu korytarza na piętrze. Wyjrzał przez okno, spojrzał na roztaczający się przed nim ocean i przez to poczuł się jakoś lepiej. Opierając się o parapet i patrząc na wodę z tej samej perspektywy jak kiedyś, czuł, że wreszcie jest we właściwym miejscu, w prawdziwym domu.
Przez następną godzinę siedział na zakurzonym parapecie, aż w końcu się podniósł i ruszył do pobliskiej kawiarenki internetowej, gdzie przez długi czas szukał odpowiedniej firmy, która zajęłaby się odnową mieszkania. Wykonał naprawdę wiele telefonów, zanim znalazł tę właściwą. Nie było to tanie przedsięwzięcie, ale mieli dobrą reputację i byli gotowi zająć się remontem już w następnym tygodniu.
Blondyn udał się na długi spacer po plaży, majowa pogoda dopisywała i było już dosyć ciepło, jednak nie na tyle, by odważył się zmoczyć nogi w zimnej wodzie oceanu. Z każdą chwilą bycia tutaj coraz mocniej odczuwał jak brakowało mu Claydon, a powrót do L.A. wydawał się coraz większym absurdem. Chłopak od samego rana zerkał na zegarek, więc kiedy wskazówki wreszcie wskazały godzinę trzynastą uśmiechnął się niczym niecierpliwe dziecko, które w wigilijny wieczór ujrzało na niebie pierwszą gwiazdę i ruszył w stronę centrum miasta. Mimo długiego spaceru, jego nogi niemal same pędziły do biblioteki. Dzieliło go od niej tylko kilkanaście metrów, gdy przez nieuwagę niemal potknął się o wystawioną na chodnik paprotkę. Szybko zorientował się, że jest obok kwiaciarni i nim zdążył pomyśleć, już wychodził z niej niosąc w ręku bukiet herbacianych róż. Dopiero we wnętrzu biblioteki poczuł się niezręcznie. Całe szczęście jedyną osobą, którą zauważył była siedząca przy biurku znajoma blondynka. Kąciki jego ust automatycznie powędrowały ku górze i podszedł do dziewczyny, która nadal go nie widziała, zaczytana w powieści Nicholasa Sparksa.
- Hej - przywitał się, posyłając dziewczynie uśmiech.
- Cześć, Liam! - odpowiedziała nieco przelęknięta jego głosem, odrywając oczy od książki.
- To dla ciebie - Wyciągnął w stronę dziewczyny kwiaty, nie bardzo wiedząc co jeszcze mógłby powiedzieć.
Przez chwilę wpatrywała się w nie zaskoczona, zanim wstała z krzesła, by przytulić na powitanie Liama. Jej samopoczucie po porannej rozmowie z Ivem w jednej chwili uległo zmianie o sto osiemdziesiąt stopni i teraz nie mogła przestać się uśmiechać. Nie chodziło nawet o piękne herbaciane róże, które otrzymała, a o same odwiedziny blondyna. Dziś, gdy już otrząsnęła się z szoku, jakim był jego wczorajszy przyjazd, mogła cieszyć się jego obecnością w stu procentach.
- Dziękuję, z jakiej to okazji? - zapytała, delikatnie się przy tym rumieniąc. Chwyciła róże i przystawiła je do nosa, przymykając przy tym oczy, by móc dokładnie poczuć ich woń. Zniknęła na chwilę w łazience, by po chwili wrócić z niej niosąc napełniony wodą wazon, z którego chwilę wcześniej wyjęła zrobione z bibuły tulipany, które dostała od gromadki przedszkolaków, które niespełna miesiąc temu przybyły tu wraz z opiekunką, by zwiedzić bibliotekę.
Liam uśmiechnął się zadowolony, widząc jak wielką sprawił jej radość. Uświadamiając sobie, że zadała mu pytanie, otworzył usta, ale nie bardzo wiedział co odpowiedzieć. Nie było żadnej okazji, po prostu, zobaczył kwiaciarnię i zapragnął kupić jej kwiaty. To było jedynym powodem, jednak skoro się go domagała, postanowił wymyślić coś na szybko.
- Nie przywitałem cię wczoraj zbyt uprzejmie... - zaczął.
- Och, daj spokój, to ja się okropnie zachowałam - odparła, a poczucie winy nasiliło się w niej jeszcze bardziej. W końcu to ona zaczęła ich ostrą wymianę zdań i miała ochotę zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. - Usiądź, proszę - dodała wskazując na krzesło po przeciwnej stronie biurka. Dopiero, gdy chłopak wykonał jej polecenie poczuł jak bolały go nogi.
- Więc uznajmy, że to kwiaty powitalne.
Dziewczyna szeroko się do niego uśmiechnęła, zadowolona z tego, że nie chciał kontynuować tematu. Oboje wiedzieli, że najprędzej dyskutowaliby dobry czas, które jest bardziej winne i mimo argumentów, jakie by powiedzieli i usłyszeli, każde z nich i tak czułoby, że wina leży po jego stronie.
- W każdym razie dziękuję. Mogę ci w czymś pomóc czy po prostu mnie odwiedzasz?
- Druga opcja.
- O cholera!
Liam gwałtownie się odwrócił słysząc za sobą znajomy głos. W dwóch stojących w pomieszczeniu mężczyznach rozpoznał dawnych przyjaciół. Niewiele się zmienili, pomijając dłuższe włosy Harry'ego i poważniejszy styl ubierania, oraz lekki zarost na twarzy Louisa.
- O kurde, Harry, nie wierzę - odpowiedział szatyn.
- Martha cię nie zabiła? - zwrócił się do Liama Harry.
- A Nialla jeszcze nie widziałeś, czy zrezygnował z wyrywania ci z tyłka nóg? - dopytał Lou.
Mimo, że ton ich głosów wydawał się żartobliwy, wszyscy w pomieszczeniu czuli napiętą atmosferę. Harry i Lou nie byli z Liamem aż tak zżyci jak Martha czy Niall, dlatego nie mieli powodów by go atakować, lecz blondyn słyszał w ich słowach delikatną nutkę urazy, dlatego szybko wraz z Marthą wyjaśnili im całą sytuację. Rozmawiali zaledwie chwilę, bo szatyni nie mieli za dużo czasu, jednak wymienili się z Liamem numerami i obiecali, że zadzwonią by umówić się na piwo. Już zamierzali wychodzić, kiedy zatrzymała ich Martha.
- Szukaliście tu Liama, czy może jednak przyszliście tu w innym celu?
- A no tak! - Harry klepnął się otwartą dłonią w czoło. - Mama chciała jakieś "Wiatrowe Wzgórza"?
- Wichrowe, idioto! - poprawił go Tommo.
Blondynka ruszyła w stronę regałów i uśmiechnęła się, po raz kolejny zastanawiając, jak dwójka tak różnych ludzi, zdołała się zaprzyjaźnić. Lou był inteligentnym, poważnym architektem, który żartował jedynie w towarzystwie przyjaciół, natomiast Harry nadal miał naturę dziecka. Za miesiąc kończył studia, po których miał zacząć pracę w liceum. Miał ogromną nadzieję, że po wakacjach dostanie posadę wuefisty w Claydon High School i miał na to spore szanse, bo uczący do tej pory pan Smith odchodził pod koniec tego roku szkolnego na emeryturę. Poza tym od pół roku pracował tam Zayn, dzięki któremu z pewnością nie będzie czuł się obco w murach swojej dawnej szkoły.
- Dzięki, Marthy! Do zobaczenia kiedyś tam! - Odebrał od dziewczyny książkę i ruszył w stronę drzwi.
- Ładne róże - powiedział Lou, domyślając się od kogo je dostała i nie mogąc powstrzymać przed skomentowaniem tego. - Pa!
- Pa - odpowiedziała, siadając. Pod biurkiem nerwowo zaczęła bawić się złotym pierścionkiem z okrągłym niebieskim oczkiem. W końcu zdjęła go z palca, a po chwili zastanowienia stwierdziła, że lepiej jeśli go schowa. Wsunęła go do kieszeni spodni modląc się w duchu, by stamtąd nie wyleciał. Sama nie do końca rozumiała swoje zachowanie. Nie chciała jeszcze mówić Liamowi o zaręczynach, sama nie wiedziała czemu, po prostu nie czuła się na to gotowa. Nie chciała też, by zwrócił uwagę na pierścionek i sam zadał pytanie.
- Kiedy kończysz? - zapytał przerywając krótką ciszę, jaka między nimi zapadła. Wtedy do pomieszczenia weszła czterdziestoletnia Alice Hamblett, która pracowała tu od ładnych lat i bardzo to lubiła, a co za tym szło, uwielbiała ludzi, którzy tak samo jak ona, kochali książki.
- O czternastej. Zostało mi kilkanaście minut - odpowiedziała. - Dzień dobry - uśmiechnęła się do brunetki.
- Dzień dobry - mruknął cicho Liam.
- Cześć, Marthy! - odparła, po czym bez żadnego skrępowania zaczęła z bliska przyglądać się siedzącemu na przeciw jej koleżanki z pracy, chłopakowi. - Liam! - zawołała. - Myślałam, że już cię w życiu nie zobaczę.
Blondyn uśmiechnął się zaskoczony faktem, że kobieta w ogóle go pamięta.
- Jak L.A.? - dopytała.
- W porządku - wymusił uśmiech.
Brunetka się zaśmiała.
- Okay, widzę, że niczego się od ciebie nie dowiem. Liczyłam, że porozmawiam sobie chwilę z Marthy, ale skoro masz gościa, możecie już iść, domyślam się, że Liam czeka na ciebie.
- Naprawdę nie trzeba - wykręcała się Marthy. Owszem chętnie wyszłaby już z pracy, ale Alice zbyt często ucinała jej zmiany i bała się, że w końcu dowie się o tym szefowa.
Lecz kobieta się uparła, aż w końcu niemal zrzuciła blondynkę z fotela, na którym do tej pory siedziała. Zaczęła jednak coś opowiadać, przez co Liam i Martha opuścili bibliotekę zaledwie trzy minuty przed czternastą.
Annie niechętnie wyłączyła telewizor, w którym właśnie leciał jeden z jej ulubionych filmów. Owszem, za cztery miesiące miała zostać matką, ale to nie zmieniało faktu, że nadal uwielbiała oglądać produkcje typu "Camp Rock". Jako żona miała jednak swoje obowiązki i musiała zabrać się za obiad. Już otwierała lodówkę, kiedy ktoś zapukał do drzwi. W pierwszej chwili pomyślała, że to Liam, Niall rano dał mu klucze, ale pewnie czuł się zbyt skrępowany by wejść tutaj bez pukania. Przekręciła zasuwkę i popchnęła klamkę, a wtedy zobaczyła Ivo, czym była mocno zaskoczona. Rzadko ich odwiedzał, a kiedy już to robił, zawsze miał przy sobie Marthę.
- Cześć, Ivo, wejdź - zaprosiła go do środka. - Napijesz się czegoś?
- Nie, dzięki, Annie, chciałem cię tylko o coś zapytać - odpowiedział ledwie przekraczając próg i wbijając wzrok w podłogę.
- Aż się boję - skwitowała szatynka, a chłopak westchnął, przeczesując palcami prawej ręki swoje blond włosy.
- Słuchaj, pokłóciłaś się wczoraj z Niallem? - zapytał przyglądając się jej badawczym wzrokiem.Wiedział, że nawet jeżeli nie była to prawda, nie zdradziłaby jego narzeczonej, dlatego oznak kłamstwa mógł szukać jedynie w niebieskich oczach dziewczyny, co również nie było łatwe, bo nie znał jej na tyle dobrze. Nawet nie miał pojęcia jak zdołał przekonać samego siebie do przyjazdu tutaj.
- Tak, trochę, ale już jest w porządku. Czemu pytasz? - zapytała marszcząc podejrzliwie brwi.
- Nie mogłem się wczoraj dodzwonić do Marthy i... zresztą nieważne. Znasz jakiegoś Iana czy Liama? - zapytał. Przez chwilę milczała, ale po jej zachowaniu poznał, że wiedziała o kim mówił.
Nie odpowiedziała. Zdawała sobie sprawę, że ma za długi język i wolała nie ryzykować.
- Wołała go przez sen. Możesz mi coś o tym powiedzieć? Wyjeżdżam i nie chciałbym przez cały ten okres martwić się co ona wyprawia.
Szatynka przez chwilę milczała.
- Ivo, za cztery miesiące bierzecie ślub, nie uważasz, że to z nią powinieneś o tym porozmawiać?
- Nie możesz mi po prostu odpowiedzieć?
- Nie, Ivo. Powinieneś jej ufać, z pewnością nie wytłumaczę ci tego lepiej niż Marthy. Zresztą to dawne dzieje...
Blondyn widział, że coś przed nim ukrywa, co zaniepokoiło go jeszcze bardziej. Był mocno poddenerwowany, więc ruszył do drzwi, by nie powiedzieć czegoś, czego później by żałował.
- Świetnie, wydaje mi się jednak, że wczoraj się z tymi Dawnymi Dziejami obściskiwała - rzucił przez ramię, ciągnąc za klamkę. - A dziś rano nic mi o tym nie wspomniała, więc wybacz, ale uważam to za nieco podejrzane.
- Ivo, ty chyba nie myślisz, że Marthy cię zdradza, oszalałeś?! - zawołała ze szczerym oburzeniem.
Mężczyzna przez chwilę patrzył jej w oczy, po czym opuścił mieszkanie. Miał w głowie całkowity mętlik. Wrócił do zaparkowanego przed domem Horanów auta i uderzył ze złością w kierownicę, nie wiedząc, co robić. Gdyby chociaż mógł wymigać się z tego szkolenia... byłby spokojniejszy, lecz nie było już odwrotu, zwłaszcza, że sam się na nie zgłosił. Był na siebie zły również za beznadziejny pomysł rozmawiania z Annie. Czego on oczekiwał? Tylko schrzanił sprawę, bo przecież wiadome było, że teraz Martha o wszystkim się dowie. Nie mając zbyt wielu możliwości, wyjechał z podjazdu i ruszył w stronę biblioteki, by wyjaśnić sprawę z narzeczoną, póki jeszcze nie zdążyła wymyślić jakiejś wymówki...
Był zawiedziony, oświadczył się jej, bo ją kochał i wierzył, że mogą sobie ufać, lecz teraz zaczął mieć wątpliwości, co do mającego odbyć się za cztery miesiące ślubu. Nawet, jeżeli rzeczywiście nic nie łączyło jej z nieznajomym, czemu mu o niczym nie powiedziała?
~*~
.............................................................
Jeśli interesują Cię moje wrażenia - wystarczy wejść na moje konto na tt. Kocham Cię i jestem wściekła jednocześnie. Jestem wściekła przez: a) nie poinformowałaś mnie b) jak mogłaś to przerwać w takim momencie?! Kocham za całą resztę. Naprawdę popsułam sobie oddychanie, cholera
OdpowiedzUsuńBABY LOOK WHAT YOU'VE DONE TO ME
OdpowiedzUsuńAnnie oglądająca Camp Rock >>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
OdpowiedzUsuńachhhhhhhhh
OdpowiedzUsuńWIATROWE WZGÓRZA, BUAHAHAHAHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAHAHA ♥
OdpowiedzUsuńLou poważnym architektem, serio? lol. ale ten tekst o różach był taki w jego stylu. w ogóle z Harolda takie dobre dziecko
OdpowiedzUsuń,,Świetnie, wydaje mi się jednak, że wczoraj się z tymi Dawnymi Dziejami obściskiwała'' ♥ ♥ ♥
OdpowiedzUsuńmówiłaś, że w następnym rozdziale przychodzę na herbatkę. nie doszłam
OdpowiedzUsuń,,bo ją kochał'' A JEDNAK!
OdpowiedzUsuńwyobrażasz to sobie?! Ivo widzi ją z Liamem, jest WŚCIEKŁY, ale przełyka głośno ślinę, podchodzi i wita ją ''cześć kochanie'', po czym namiętnie całuje. A Martha ''o chmura, co się dzieje?!?!?!?!?!?! ?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!? (to rysunek jej umysłu) ?!?!?!?!?!?!'' A Liam dostaje strzałę prosto w serce, biedaczek. Liaś, wynagrodzę Ci to, obiecuję
OdpowiedzUsuńzałożę się, że to niall mu zbił tą szybę w oknie. albo ja. znaczy ona. znaczy no. horan family
OdpowiedzUsuńdobrze wiedzieć, ja naprawdę nie miałam o tym pojęcia :)
UsuńWF Z HARRY'M STYLESEM. O.O
OdpowiedzUsuńniech mi ktoś jutro przyniesie kwiaty powitalne
OdpowiedzUsuńkrzyczałam imię Payne'a przez sen. nie nic. wcale się nie uśmiecham. nie śmieję. nie nic. naprawdę. BUAHAHAHAAHAHAHAHAHAHAHAHA. ale wskazówka na przyszłość: podobno często gadam przez sen.
OdpowiedzUsuńwszyscy mówią ''marthy'', rozpływam się jak pączek w maśle
OdpowiedzUsuń,,Martha z samego rana zadzwoniła (...)'' i może jeszcze sama wstała? miało być realistycznie, ann
OdpowiedzUsuńLiam ma dwa tygodnie na ofensywę. WAIT A MINUTE. ONA ZDJĘŁA PIERŚCIONEK. IVO TAM JEDZIE. *beczy* co teraz *beczy* jeny, Styles nauczycielem wfu..
OdpowiedzUsuńmoże pomogę liamowi zaprojektować mój dom marzeń? znaczy jego. hehehehhe hehe he
OdpowiedzUsuńmój brzuch się chyba jara ze mną, to ten styles w spodenkach
OdpowiedzUsuńwidzę siebie za biurkiem w mojej bibliotece i Liama, niedbale opierającego się o oparcie krzesła. i umieram
OdpowiedzUsuńojejciu, nawet się zarumieniłam! znaczy martha
OdpowiedzUsuńale chyba zwlokła się z łóżka
OdpowiedzUsuńniech w którymś rozdziale będzie jakaś głupia claydonowska potańcówka, na której zatańczę z Liamem do Starlight. to moje marzenie życiowe
OdpowiedzUsuńuzależniłam się od calgonu, jak tu przeżyć cały kolejny tydzień
OdpowiedzUsuńPOPRAWIŁAŚ!
OdpowiedzUsuńmartha to ma życie. jeden do zawozi do pracy, drugi odbiera..
OdpowiedzUsuń