- Jak po
meczu? - zawołała Dorothy, lecz jedyną odpowiedzią, jaką zdołała usłyszeć, było
trzaśnięcie drzwi od pokoju córki.
Nie mogła tego zrobić. Nie mogła go pocałować. Nie mogła poczuć tego, co poczuła. NIE MOGŁA. Łzy wypływały spod jej powiek niczym strumienie, znacząc na policzkach palące ścieżki. Płakała, łkała i z trudem łapała powietrze, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. W drodze do łóżka potknęła się o stojący na środku pokoju stoliczek, lecz nie zdołała z siebie wykrztusić nawet przekleństwa. Upadła na podłogę, zupełnie ignorując pulsującą z bólu łydkę. Kopnęła mebel na chybił trafił, nie mogąc go nawet dostrzec w panującej ciemności, którą i tak przysłaniała jej kurtyna słonej cieczy. Złapała bezsilnie garść włosów, zaciskając dłonie na głowie. Co ona najlepszego wyprawiała, jak mogła być taką egoistką, taką bezwstydną, zakłamaną, raniącą wszystkich dookoła egoistką. Zraniła Iva - Iva, który był promyczkiem słońca, kiedy wiszące nad nią niebo spowiły szare chmury. Zapomniała o nim i o wszystkim, co dla niej zrobił. Wyrzekła się go, jak i tego, co ich łączyło. A przecież obiecała! Tak, no pewnie, że za ciebie wyjdę, powiedziała, rzucając mu się w ramiona. W jego oczach widziała radość, którą tak mocno próbowała odwzajemnić. Przecież w pewien sposób była szczęśliwa przy jego boku, przecież – naumyślnie czy przypadkowo - sprawiał, że nie czuła obezwładniającego duszę bólu. Ze świadomością jego obecności zdołała go odrzucić, pierwszy raz odkąd granatowy chevrolet odjeżdżając, zabrał ze sobą cząstkę jej serca, bez której rozpadło się niczym domek z kart. Zniknął nie tylko Liam, ale również wszystkie kolory tęczy, które zwykły ją otaczać. Każdy śmiech stracił barwę, każde spojrzenie przysłaniała mgła. Ocean stał się czarną otchłanią, w którą wpatrywała się każdego wieczoru, wpierw wymknąwszy się z domu. Szumiąca woda ogarniała jej zmysły, pozwalając nie myśleć. Pozwalając oddać się bólowi, który starała się ukryć przed wszystkimi. I tylko ugwieżdżone niebo sprawiało, że znów płakała, bo nie chciała go widzieć bez niego u boku. Bo nie chciała wierzyć, że coś może być tak piękne, podczas gdy ona rozpada się od środka. Codziennie na zmianę przeklinała go i przywoływała, wpatrując się w linię horyzontu. Wiedziała, że gdzieś tam daleko widział taki sam łącznik światów, że tysiące kilometrów dalej podziwiał takie same gwiazdy. Kochała go. Kochała go całą sobą, choć już nie była tą samą. Lecz nie zasługiwała na happy end i przestała wierzyć, że kiedykolwiek wróci. Przestała mieć nadzieję, że kiedyś zjawi się w progu jej drzwi, obejmie mocno i przyrzeknie, że już nigdy, przenigdy jej nie zostawi; że już nie będzie musiała cierpieć.
Ciche pukanie rozbrzmiało w zamkniętym pokoju niczym ogłuszający huk. Nie wysiliła się nawet, aby otrzeć twarz rękawem, kiedy zobaczyła przed sobą sylwetkę mamy.
- Co ty tak tu po ciemku.. Boże, Martha, co się stało? - zaniepokoiła się kobieta, kiedy tylko włączyła światło. Podeszła do córki, zaraz przy niej kucając.
- Ni..nic - wychlipała z trudem blondynka.
- Marthy. - Zaczęła ją gładzić delikatnie po głowie, lustrując badawczo spojrzeniem.
- Mamo, pro.. proszę, zostaw mnie - wydukała z trudem, ściskając mocno powieki.
- Martha, masz mi natychmiast powiedzieć, dlaczego płaczesz!
- Nic się nie stało, dobrze?! Nic! - wrzasnęła Martha, lecz zaraz głos jej się załamał, więc dodała tylko płaczliwie. - Mamo, proszę, proszę, wyjdź.
Kobieta jeszcze przez chwilę przyglądała się ze zmartwieniem córce, ale w końcu poddała się i wyszła niepewnie, oglądając się za siebie.
Nienawidziła go. Tak strasznie go nienawidziła. Dlaczego wyjechał, dlaczego ją zostawił, dlaczego popchnął ją w ramiona innego i.. dlaczego nie potrafiła przestać go kochać. Nie chciała przerywać tego pocałunku. Pragnęła tylko, by świat przestał istnieć, by nie było już niczego oprócz nich.
Nie mogła tego zrobić. Nie mogła go pocałować. Nie mogła poczuć tego, co poczuła. NIE MOGŁA. Łzy wypływały spod jej powiek niczym strumienie, znacząc na policzkach palące ścieżki. Płakała, łkała i z trudem łapała powietrze, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. W drodze do łóżka potknęła się o stojący na środku pokoju stoliczek, lecz nie zdołała z siebie wykrztusić nawet przekleństwa. Upadła na podłogę, zupełnie ignorując pulsującą z bólu łydkę. Kopnęła mebel na chybił trafił, nie mogąc go nawet dostrzec w panującej ciemności, którą i tak przysłaniała jej kurtyna słonej cieczy. Złapała bezsilnie garść włosów, zaciskając dłonie na głowie. Co ona najlepszego wyprawiała, jak mogła być taką egoistką, taką bezwstydną, zakłamaną, raniącą wszystkich dookoła egoistką. Zraniła Iva - Iva, który był promyczkiem słońca, kiedy wiszące nad nią niebo spowiły szare chmury. Zapomniała o nim i o wszystkim, co dla niej zrobił. Wyrzekła się go, jak i tego, co ich łączyło. A przecież obiecała! Tak, no pewnie, że za ciebie wyjdę, powiedziała, rzucając mu się w ramiona. W jego oczach widziała radość, którą tak mocno próbowała odwzajemnić. Przecież w pewien sposób była szczęśliwa przy jego boku, przecież – naumyślnie czy przypadkowo - sprawiał, że nie czuła obezwładniającego duszę bólu. Ze świadomością jego obecności zdołała go odrzucić, pierwszy raz odkąd granatowy chevrolet odjeżdżając, zabrał ze sobą cząstkę jej serca, bez której rozpadło się niczym domek z kart. Zniknął nie tylko Liam, ale również wszystkie kolory tęczy, które zwykły ją otaczać. Każdy śmiech stracił barwę, każde spojrzenie przysłaniała mgła. Ocean stał się czarną otchłanią, w którą wpatrywała się każdego wieczoru, wpierw wymknąwszy się z domu. Szumiąca woda ogarniała jej zmysły, pozwalając nie myśleć. Pozwalając oddać się bólowi, który starała się ukryć przed wszystkimi. I tylko ugwieżdżone niebo sprawiało, że znów płakała, bo nie chciała go widzieć bez niego u boku. Bo nie chciała wierzyć, że coś może być tak piękne, podczas gdy ona rozpada się od środka. Codziennie na zmianę przeklinała go i przywoływała, wpatrując się w linię horyzontu. Wiedziała, że gdzieś tam daleko widział taki sam łącznik światów, że tysiące kilometrów dalej podziwiał takie same gwiazdy. Kochała go. Kochała go całą sobą, choć już nie była tą samą. Lecz nie zasługiwała na happy end i przestała wierzyć, że kiedykolwiek wróci. Przestała mieć nadzieję, że kiedyś zjawi się w progu jej drzwi, obejmie mocno i przyrzeknie, że już nigdy, przenigdy jej nie zostawi; że już nie będzie musiała cierpieć.
Ciche pukanie rozbrzmiało w zamkniętym pokoju niczym ogłuszający huk. Nie wysiliła się nawet, aby otrzeć twarz rękawem, kiedy zobaczyła przed sobą sylwetkę mamy.
- Co ty tak tu po ciemku.. Boże, Martha, co się stało? - zaniepokoiła się kobieta, kiedy tylko włączyła światło. Podeszła do córki, zaraz przy niej kucając.
- Ni..nic - wychlipała z trudem blondynka.
- Marthy. - Zaczęła ją gładzić delikatnie po głowie, lustrując badawczo spojrzeniem.
- Mamo, pro.. proszę, zostaw mnie - wydukała z trudem, ściskając mocno powieki.
- Martha, masz mi natychmiast powiedzieć, dlaczego płaczesz!
- Nic się nie stało, dobrze?! Nic! - wrzasnęła Martha, lecz zaraz głos jej się załamał, więc dodała tylko płaczliwie. - Mamo, proszę, proszę, wyjdź.
Kobieta jeszcze przez chwilę przyglądała się ze zmartwieniem córce, ale w końcu poddała się i wyszła niepewnie, oglądając się za siebie.
Nienawidziła go. Tak strasznie go nienawidziła. Dlaczego wyjechał, dlaczego ją zostawił, dlaczego popchnął ją w ramiona innego i.. dlaczego nie potrafiła przestać go kochać. Nie chciała przerywać tego pocałunku. Pragnęła tylko, by świat przestał istnieć, by nie było już niczego oprócz nich.
Liam leżał na łóżku, nie mając nawet siły się podnieść. Obudził się po zaledwie trzech godzinach snu, lecz mimo potwornego zmęczenia, nie mógł ponownie zasnąć. Wczoraj jedynym, o czym myślał, był pocałunek z Marthy, był nim podekscytowany i odtwarzał go w myślach, aż do momentu zaśnięcia, jednak dziś, radość leżała na dnie jego serca, przykryta grubą warstwą obaw. Miał w głowie totalny mętlik. Kiedy wyjeżdżał z Calgon, był święcie przekonany, że Marthy odwzajemniała jego uczucia, w końcu słowa, którymi go pożegnała, o czymś świadczyły. Złościł się wtedy na samego siebie, że nie odważył się wcześniej wyznać jej miłości… w końcu Niall tyle razy mu powtarzał, że blondynka za nim szaleje. Mógł posłuchać przyjaciela i coś w związku z tym zrobić. Z kolei przebywając w L.A. miał pretensje do samego siebie, uważał się za głupka, który niepotrzebnie wyznał jej miłość. Gdy wrócił i cała sytuacja się wyjaśniła, miał wrażenie, że nic się nie zmieniło. Uczucie, które wobec niej żywił, również nie znikło, nie zmalało w najmniejszym stopniu, wręcz przeciwnie, w odczuciu Liama jedynie spotężniało. Kiedy ją wczoraj całował, dałby sobie rękę uciąć, że pragnęła tego pocałunku równie mocno, jak on. Dlaczego jednak potem zachowała się tak dziwnie? Czemu uciekła? Czemu miał wrażenie, że zaraz się rozpłacze? Czyżby bała się, że znów ją zostawi?
Niepewność go wykańczała. Miał ochotę wstać i natychmiast pobiec do domu Marthy, jednak godzina 5:16 nie wydawała się dobrą porą na odwiedziny. Musiał więc poczekać i chętnie by się jeszcze zdrzemnął, gdyby tylko jego mózg mu na to pozwolił. Liam kręcił się na łóżku przez następne dwie godziny, po czym wstał, ubrał się i zamierzał iść na grób babci. Miał już dość leżenia. Bał się jednak, że kręcąc się po domu obudzi Horanów, więc w końcu postanowił jednak wrócić do łóżka.
Ocknął się i sięgnął po telefon, zaskoczony faktem, że udało mu się zasnąć. W łazience przemył twarz zimną wodą i ruszył do kuchni, gdzie siedzieli już Niall i Annie.
- Która jest godzina? – zapytał, drapiąc się po głowie. Przed kilkoma minutami sprawdzał czas na telefonie, jednak będąc myślami gdzie indziej, nie przyswoił tej informacji do świadomości. Biorąc pod uwagę, że Niall chodził zwykle do pracy na ósmą, a siedział obecnie przy stole zajadając naleśniki, według wyliczeń Liama musiało być po siódmej
- Za piętnaście jedenasta, częstuj się – odparła z rozbawieniem szatynka, wskazując głową na talerz z jedzeniem.
- Dlaczego nie jesteś w pracy? – zignorował dziewczynę i skierował pytanie do przyjaciela.
Niall przerwał na chwilę jedzenie, nie rozumiejąc zdziwienia w głosie Payne’a.
- Liam, jest sobota – wytłumaczył.
- No tak. – Klepnął się otwartą dłonią w czoło, a Horanowie wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Ostatnie piwo – zironizowała pod nosem Annie, powtarzając wczorajsze słowa Liama.
- Nie, ja po prostu się nie wyspałem – bronił się. – Marthy dziś pracuje?
- Nie…
- Super, to ja idę, bo… - zaczął wskazując kciukiem za siebie – miała pożyczyć mi książkę.
- Zjedz coś najpierw, śniadanie to podstawowy posiłek człowieka… - zaczął blondyn.
- Dzięki, nie jestem głodny. – Nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, Liam był już poza domem.
- Annie… - Niall zatrzymał się w połowie pytania, nawet nie wiedząc jak je dokończyć. Wiedział, że zachowanie Liama było dziwne. W końcu znał go od lat i mimo tak długiego braku kontaktu, nadal potrafił wyczuć, gdy coś się działo i miał dziwne przeczucie, że to „coś” miało jakiś związek z jego siostrą.
- Nie mam bladego pojęcia, ale chyba będę musiała wpaść po południu do Marthy.
Gdy tylko Liam uznał, że znalazł się poza zasięgiem wzroku Nialla i Annie, puścił się biegiem w stronę domu Marthy. Miał taki mętlik w głowie, że zmęczony napływem różnych myśli, starał się nie dopuszczać ich do swojej świadomości w ogóle. W końcu zaraz miał się dowiedzieć wszystkiego z ust dawnej ukochanej i nie było żadnej potrzeby gdybania. Wystarczyło, że robił to przez ostatnie sześć lat. Nie zdołał jednak odkryć prawdy, więc zapewne i tym razem było podobnie.
Znajdując się na podwórku przed domem blondynki, Liam zatrzymał się na chwilę, chcąc uspokoić oddech, po czym wolnym krokiem ruszył w stronę budynku. Kiedy jednak zapukał do drzwi, otworzyła mu Dorothy i oświadczyła, że jej córki nie ma w domu.
- Zabrała Nalę i poszła na spacer - wyjaśniła.
- Rozumiem, w takim razie... - zaczął, ale kobieta mu przerwała.
- Liam, wiesz może czemu Marthy wczoraj płakała? - zapytała, krzyżując ręce na piersiach w oskarżycielskiej pozie. Liczyła, że jej srogi wzrok skłoni chłopaka do wyjaśnień.
- Płakała? - zapytał, nie potrafiąc ukryć zaskoczenia, a jego bicie jego serca przyspieszyło jeszcze bardziej.
- Tak, ale widzę, że jednak nie wiesz - odparła zrezygnowana, wzdychając. Znała swoje dziecko doskonale i była prawie pewna, że to właśnie stojący przed nią blondyn był przyczyną łez jej córki, jednak patrząc na jego nieświadomą niczego twarz, nie oczekiwała na jakieś wytłumaczenie z jego strony.
- To ja w takim razie już pójdę. Do widzenia - wymusił uśmiech i odszedł.
Kierował się w stronę oceanu, z jeszcze większym lękiem niż wcześniej. Tym razem nie biegł, bo miał naprawdę spore obawy odnośnie Marthy. Co jeśli teraz nie będzie chciała z nim w ogóle rozmawiać? A jeśli powie o wszystkim Niallowi i Annie i straci również ich? Mimo że nie widział się z dziewczyną tak długo, szybko odtrącił te myśli, bo przecież ją znał. Nawet jeśli pocałunek ją uraził, z pewnością by na niego nie doniosła. Nie należała do ludzi, którzy zbierali armię przeciw swoim wrogom, ba - nie sądził nawet, aby kogokolwiek potrafiła kogoś znienawidzić, a serce z kolei podpowiadało mu, że w stosunku do niego, nie byłaby w stanie żywić tak negatywnych uczuć.
Dotarł na plażę i w oddali ujrzał znajomą sylwetkę. Przyspieszył nieco kroku i usiadł obok wpatrującej się w ocean Marthy. Oboje przez dłuższą chwilę milczeli nie wiedząc, jak zacząć rozmowę. Chłopak, zaczął się już nawet zastanawiać, czy przyjaciółka jest świadoma jego obecności, bo nawet na niego nie spojrzała, gdy w końcu przerwała krępującą ciszę.
- Liam, przepraszam, powinnam ci powiedzieć wcześniej... - zaczęła i mimo że układała sobie tę mowę przez kilkanaście ostatnich godzin, nadal nie potrafiła jej dokończyć - jestem z kimś związana - dodała i natychmiast poczuła do siebie wstręt. Powinna mu od razu wyraźnie powiedzieć, że lada moment będzie gościem na jej weselu, a jednak coś jej nie pozwalało, a po wczorajszym pocałunku, owe "coś" działało jeszcze mocniej. O ile wcześniej mogła tylko przypuszczać, że zrani Liama mówiąc mu o jej zaręczynach, tak teraz była tego pewna. Liam nie był typem chłopaka, który pocałowałby pierwszą lepszą dziewczynę. Musiał żywić wobec niej jakieś uczucie, skoro się tego dopuścił.
- No tak. Mogłem się domyślić - pokiwał głową, nie patrząc na dziewczynę. Miał ochotę podnieść się z piasku i uciec stamtąd jak najszybciej. Poczuł ogromny wstyd, bo pocieszał samego siebie myślą, że przecież jeszcze mogą się rozstać, Marthy w ogóle wcześniej o tym nie wspominała, więc to wcale nie musiało być nic poważnego. Zresztą nie wyrywała się zbyt mocno, gdy ją wczoraj całował. Powinien cieszyć się, że znalazła miłość i jest szczęśliwa, a jednak modlił się w duchu, by ten związek jak najszybciej się rozpadł. - Przepraszam. Bardzo jesteś na mnie zła? - dodał i odważył się skierować swój wzrok na nią, jednak szybko z powrotem wbił go w wodę.
- Nie. Nie jestem na ciebie zła - odparła szczerze i chciała coś jeszcze dodać, ale nie wiedziała co. Chciała powiedzieć, że to również jej wina, mogła się odsunąć, ale jakby to zabrzmiało? Nie chciała go znów ranić i dawać mu niepotrzebnej nadziei, więc pozwoliła mu myśleć, że to on postąpił niewłaściwie, co nie było jakimś świetnym rozwiązaniem, ale w obecnej chwili wydawało się być najlepszym.
- Pójdę już - oświadczył Liam, nie czując się mile widziany przez przyjaciółkę i wstał.
Blondynka chciała coś powiedzieć, że jest dla niej ważny, zawsze będzie, jest jej przyjacielem i ma nadzieje, że jeszcze nie raz wpadnie do niej z odwiedzinami, ale milczała... i pozwoliła mu odejść.
Chłopak usiadł przed nagrobkiem babci i po raz pierwszy od dawna, rozpłakał się. Był dorosłym facetem, a ryczał jak małe dziecko. Bał się, że stracił Marthy po raz kolejny, tym razem na zawsze. Nie potrafił sobie wyobrazić, by był w stanie pokochać jakąkolwiek inną kobietę, a już z pewnością nie byłby w stanie pokochać jej tak mocno, jak kochał Marthy. Była dla nie niego ideałem, w którym nie chciałby zmienić niczego i nie wierzył w istnienie kogoś, kto pasowałby do niego bardziej niż ona. Wiedział, że jeśli jej nie odzyska, nigdy sobie tego nie wybaczy. Nie będzie potrafił żyć ze świadomością, że zdobył jej miłość, lecz nie zadbał o to, by ją przy sobie utrzymać. Nie zamierzał jednak niszczyć jej związku. Po tym, co przez niego przeszła, nie miał najmniejszego prawa zabierać jej szczęścia. Mógł jedynie liczyć na to, że wybranek Marthy nie będzie umiał jej docenić i się rozstaną.
Liam był wściekły.
Na siebie, bo w gruncie rzeczy był egoistą, życzącym blondynce złamanego serca, tylko po to by mieć szansę je uleczyć. Na Nialla i Annie, którzy o niczym mu nie powiedzieli, lecz czy mógł mieć do nich pretensje, skoro sam również nie był wobec nich szczery i nie przyznał się do swoich uczuć? Na rodziców, bo tak go zawiedli i na samego Boga, że tak beznadziejnie pokierował jego życiem...